Za mną drugie spotkanie z książkami Marcela Mossa. Pierwsze, niezwykle udane ->
klik, bardzo pozytywnie nastroiło mnie do kolejnej powieści autora, zwłaszcza, że temat wydał mi się obiecujący i zwiastujący spore emocje. Nic bardziej mylnego. Książka okazała się wypruta z emocji, napisana trochę jak sprawozdanie, fabuła się dłużyła, a zakończenie zbyt wydumane, ze zbyt małym pierwiastkiem prawdopodobności. Ale od początku.
Szokujący thriller autora "Nie wiesz wszystkiego".
W prestiżowym warszawskim liceum dochodzi do krwawego ataku terrorystycznego. Zamaskowani sprawcy detonują ładunki wybuchowe i strzelają na oślep do przerażonych uczniów i pracowników. Jednym z zamachowców jest Błażej Dragiel, który popełnia samobójstwo na oczach swojej najlepszej przyjaciółki, Kai Almond. Nikt nie rozumie, dlaczego syn znanego biznesmena i filantropa posunął się do takiego okrucieństwa. Tymczasem w mediach rozpoczyna się nagonka na Kaję. Pod adresem dziewczyny padają oskarżenia o współorganizację zamachu. Zmagająca się z olbrzymim hejtem Kaja, próbuje za wszelką cenę poznać prawdę na temat tragedii i oczyścić się z zarzutów. Wkrótce jednak odkrywa, jak mało wiedziała na temat swojego przyjaciela...
Komu tak bardzo zależy na tym, żeby pogrążyć Kaję? Jaki związek z zamachem ma nacjonalistyczna sekta, do której należy brat Błażeja? I czym jest gra Thunderworld, przez którą Błażej niemal całkowicie wyłączył się z prawdziwego życia?
Za najpotworniejszymi zbrodniami stoi wielka rozpacz.
*****
Jak wiecie - thriller - to mój ukochany gatunek. Przeczytałam ich mnóstwo, a mimo to nadal budzą moje zainteresowanie, potrafią wzbudzić emocje, ciekawość, a co najważniejsze prawdziwie zaskoczyć. Tematów, które można ubrać w genialną fabułę jest mnóstwo. Atak terrorystyczny w szkole, spowodowany przez jej ucznia z pewnością takim tematem mógłby być. Mógłby, gdyż w przypadku książki "Wszyscy muszą zginąć" tak się nie stało.
Powieść autor rozpoczyna bardzo dobrym prologiem. Mamy wprowadzenie idealnie wzniecające moje zainteresowanie, ale tak jak mój zapał szybko się rozniecił tak z każdą kolejną stroną przygasał, aż w końcu kartkowałam książkę byle tylko skończyć i zobaczyć, jaki będzie finał. Niestety, ale jeżeli jedyne przebudzenie po prologu mamy w momencie wyłapania nonsensu, (rozmowa telefoniczna, w której bohater dmucha dymem prosto w twarz swojej rozmówczyni), to niczego dobrego to nie zwiastuje.
Bohaterami powieści są uczniowie liceum, czyli praktycznie dorośli ludzie. Niestety, czytając o nich miałam wrażenie, że jestem w gimnazjum. Być może teraz jest inaczej, ale za moich czasów to w gimnazjum nastolatkowie znęcali się nad słabszymi. W liceum te praktyki były ukrócone, a już na pewno nie osiągały takich rozmiarów jak jest to pokazane w książce. Niemniej autor może być bardziej w temacie, więc to nie zarzut tylko moje osobiste wątpliwości. Znęcanie to jednak nie jedyny poruszany przez Marcela Mossa temat. Mamy również: patologiczne związki rodzinne, aborcję, adopcję, nacjonalizm, homoseksualizm, uzależnienie od gry komputerowej, hejt w internecie itd. itp. ... Jak dla mnie dużo za dużo. W zasadzie każdy współczesny problem znalazł tu swoje miejsce.
Temat przewodni, z którego przechodzimy do kolejnych to zamach, w którym giną uczniowie i nauczyciele. Jeżeli myślicie, że to wywołuje w nas, czy w głównej bohaterce emocje to niestety się mylicie, bo napisanie, że bohaterka rozpaczała, czy zalała się łzami, nie wystarczy, by czytelnik w to uwierzył. Tutaj niestety warstwa emocjonalna nie istniała, miałam wrażenie czytania wypranego z niej sprawozdania. Autor bardzo szybko sprawę zamachu odkłada na 'półkę', skupiając się na przeszłości i drodze jaką przeszedł zamachowiec. Czy ona jest przekonująca? Muszę przyznać, że dla mnie nie bardzo. Natłok tematów - moim zdaniem - przykrył sedno problemu. Na dodatek fabuła napisana jest dość topornie, brakuje w niej lekkości. Mamy wygłaszane manifesty, mamy przedstawione wydarzenia, ale to wszystko pozbawione jest płynności. Obrazowo mówiąc: brniemy przez powieść, brodząc po kolana w śniegu, zamiast sunąć po nim na sankach.
Na zakończenie o zakończeniu. Cóż. Czytałam powieści Fitzka. Czytałam powieści Carrisi. Uwielbiam ich obrót fabułą o 180st, ale we "Wszyscy muszą zginąć" to nie wyszło. Wydumane, oderwane od rzeczywistości, niepasujące do tego, co czytaliśmy wcześniej, po prostu przekombinowane. Z ciężkim sercem, ale nie jestem w stanie wymienić pozytywów tej powieści. Były wątki, które dobrze się zapowiadały, ale tylko tyle.
Mam już swoje lata. Być może młodsi znajdą w tej książce pozytywne rzeczy, których ja nie dostrzegam. Jeżeli jednak mogę jeszcze coś napisać to nie polecam jej zbyt młodym ludziom. Nie widzę w niej nic, co mogłoby mieć na nich dobry wpływ. Nie oznacza to jednak, że nie będę wypatrywała kolejnej powieści autora. Jedno potknięcie nie skreśla mojej ciekawości piórem pana Mossa.
Ocena: 3/10